XXXV Maraton Pieszy im. Andrzeja Zboińskiego w Puszczy Kampinoskiej
102km/21h 35min
… a mój drugi. Mam sentyment do Kampinosu, bo przed rokiem, po niepowodzeniu na Kieracie, tutaj miałem wspaniałe chwile: pierwsza ukończona setka, i to w dobrym czasie. No i najstarszy taki maraton w Polsce, czyli wypada być. I jeszcze to, że jest w sumie łatwy, po podanej trasie (choć z tą łatwością to też nie do końca)…
Z drugiej strony: specyfika Puszczy jest taka, że jeśli idzie się przez większą część trasy samemu i nie szuka specjalnie towarzystwa – czyli tak, jak ja, to można się zdrowo wynudzić. Las, las, las, bleee… Czasem jakiś trochę inny las się trafia: starodrzew albo dęby w Zaborowie Leśnym, ale w tym roku akurat po ciemku. Do tego długie przeloty po prostych krechach przecinek , jakieś asfalty, do biegania w porządku, do marszu męczące. No ale są jeszcze fajne rzeczy. Rozgwieżdżone nocne niebo po kilku tygodniach chmur i deszczów. Mgły na śródleśnych polanach. Mroźny poranek w środku Puszczy, trawy i krzaki w delikatnej szadzi. No i ciasto na półmetku (znowu Lasocin). Ale kawałki jakby mniejsze, niż przed rokiem. Światowy kryzys gospodarczy jest rzeczywiście światowy, skoro dotarł do Lasocina. Końcówka w tym roku słaba, w okolicy Wierszy (Wierszów?) dopadł mnie kryzys, niemoc i ogólny stan niechcenia, który postanowił mnie trzymać aż do końca. Koniec zresztą przedłużył się niepotrzebnie, ponieważ postanowiłem pobłądzić na ulicach Izabelina.