Nad kominkiem stoi niewielki, stylowy zegar, który tyka sobie dyskretnie i miarowo przez cały dzień i noc. Drewniana skrzynka z mnóstwem małych i dużych kółeczek, sprężynek i drucików. Tyle zabiegów tylko po to, żeby skrzynka miarowo tykała. Chyba, że chodziło tu jeszcze o coś więcej? Jakieś dodatkowe funkcje poza tykaniem? Być może wiedziałem coś o tym wczoraj, przedwczoraj, kiedyś, ale teraz to jest tylko niejasne wspomnienie, którego nie potrzebuję i któremu pozwalam odpłynąć w niebyt.
Przebywamy w Murawkach. Czasem wyjedziemy gdzieś dalej, coś nawet zwiedzimy, ale przede wszystkim przebywamy. Seria chłodnych, słonecznych poranków, kiedy trzeba wygrzebać się z łóżka, wypuścić psy na podwórko i poprzeciągać się na werandzie. Potem po bułki do sklepiku w Urowie. Potem biegać. Najpierw biegam przez lasy nad Jeziorak. Ale wkrótce odkrywam ciągnące się na północ drogi obsadzone alejami z lip, kasztanowców i dębów. To bardziej mi odpowiada, więc pozwalam prowadzić się tym drogom. Przez pierwsze dni to ja mijam Jezioro Kocioł, pałac w Karnitach, Kanał Iławski, Mozgowo, pola, łąki, stada krów. Potem umysł powoli zwalnia aż do wspaniałej chwili, kiedy zatrzymuje się całkiem i teraz to świat wokół zaczyna mnie mijać – mija mnie Jezioro Kocioł, pałac w Karnitach, Kanał Iławski, Mozgowo, pola, łąki, stada krów. Ruch i spoczynek stały się jednym, a ja znowu jestem jedynie gorącą kulą światła zawieszoną w przestrzeni.
Dość. Powrót na śniadanie. Teraz cały jestem głodem i radością na widok wielkiej miski płatków. A po jedzeniu leżakowanie i obserwowanie Magdy. Magda krzątająca się, Magda wekująca słoje z jagodami, Magda komentująca dokonania jakichś nieznanych mi zupełnie osób, Magda wychowująca psy, Magda rezygnująca z wszelkich prób wychowania psów. Jeśli akurat Magda drzemiąca – studiowanie refleksów światła biegających na jej policzkach i włosach. Słuchanie ciszy, obserwowanie słońca, które leniwie przesuwa się po wrześniowym, błękitnym niebie. Kontemplowanie milczenia albo jakieś niespieszne rozmowy o niczym, kiedy Magda już się przebudzi. Może kawę? Ależ oczywiście, kawę z ciasteczkiem. Przeczytać potem kilka stron, albo jeszcze lepiej znowu rozłożyć się na leżaku i czekać, aż coś się wydarzy, z błogą świadomością, że tutaj jest to raczej mało prawdopodobne.
Rozkoszne burczenie w brzuszkach prawie zawsze wtedy, gdy słońce dociera nad domek sąsiada. Makaron do garnka albo desperacki zryw w drogę do Iławy, czasem nawet do Gietrzwałdu. Po powrocie jakiś spacer, gdzieś, mniej więcej. Wieczorne słuchanie i oglądanie świata. Nad jeziorem Gil krzyczą żurawie. W lasach ryczą jelenie. Nad głowami czarne niebo usiane gwiazdami. Palenie w kominku. Coś jeszcze poczytać, o czymś pomówić. Pobyć trochę razem na koniec tego pięknego dnia, potem odpłynąć w słodki sen. Nic więcej nie robić. Bo przecież tak naprawdę nie ma nic do zrobienia.