oglądani przez niebiegnącego
Szczyrk, piątek. Wczesne popołudnie. Kino Beskid oblężone przez armię czerwoną. Ludzie w czerwonych koszulkach są pochłonięci organizacją. Prostują przekrzywione i układają rozsypane. Upiększają brzydkie, naprawiają popsute i ulepszają niedoskonałe. Przybijają gwoździami albo przynajmniej przylepiają taśmą. Oznaczają, wskazują, informują. Że tędy, że tutaj, że BUT. O szesnastej rusza rejestracja. Pojawiają się uczestnicy, ludzie biegający, homo runnensis. Nowi bohaterowie dramatu próbują wziąć szturmem czerwoną redutę. Ale nie mają szans, podlegają bowiem bezwzględnej pacyfikacji już przy pierwszym stoliku, gdzie cały dobytek biegacza musi zostać przez niego okazany do powszechnego wglądu i weryfikacji. Nie ma tego wiele. Gwizdek i folia NRC. Kubek i czołówka. Ważne są też buty. Ludzie w czerwonym muszą wszystko odhaczyć na swoich listach. Bez tego nici z biegania. Można co najwyżej na deptak nad Żylicą. Dlatego ten i ów musi ruszać na miasto w poszukiwaniu kubka czy baterii do czołówki. W ten piątek w Szczyrku nie ma litości. Potem deklaracje. Zapoznali się, przyjmują do wiadomości i na wszystko się zgadzają. Niektórzy próbują protestować, większość wygląda na pogodzonych z losem. Człowiek podpisze każdy papier, żeby tylko puścili go w końcu na trasę. Na koniec numer startowy, mapa, zaawansowane urządzenie do pomiaru czasu. Potem znikają mi z oczu. Wracają na odprawę, po informacje od Organizatorów. Start o czwartej rano. Biegniemy tędy i tędy. Punkty odżywcze tu i tu. Niedźwiedź jest, ale tam akurat nie biegniemy. Dzika możemy spotkać, wtedy dalej biegniemy. Po odprawie znowu znikają. Zastanawiam się, jak to jest ze spaniem w taką noc. Z moim w każdym razie jest marnie. Czytaj dalej